Poniedziałek, 22 października 2012Misjonarz z Ukrainy ks. Jan Dargiewicz odiwedził Ryki

W niedzielę 21 października parafię w Rykach odwiedził misjonarz ks. Jan Dargiewicz. Z pochodzenia jest rodowitym Mazurem z diecezji ełckiej. Ksiądz Jan Dargiewicz, pochodzi z Mazur z diecezji ełckiej. Od 2005 r. pracuje na misjach we wschodniej Ukrainie w parafii Rozdzielna. Należy ona do diecezji odesko-symferopolskiej obejmującej swymi granicami basen Morza Czarnego od strony ukraińskiej, wraz z Krymem i częścią Morza Azowskiego. W skład jego parafii wchodzi pięć województw, a obszar jej jest wielkości połowy Polski. Pracuje na nim zaledwie 56 kapłanów.




Z księdzem Janem Dargiewiczem o pracy misyjnej na Ukrainie rozmawiał Krystian Pielacha

Jaki był powód wyjazdu księdza na misje?

Bardzo często ludzie zadają mi to pytanie. A ja się ich pytam dlaczego zostałem księdzem. To jest łaska boża, ona przychodzi i działa. Dlatego nie było innego powodu. Czułem wewnętrznie, że Bóg chce żebym pojechał pracować na misje. Pytałem go o potwierdzenie i wszystkimi znakami potwierdzał, że to jest Jego wola i z tego względu trwam na misjach. Jest to praca ciężka, ale bardzo wdzięczna, bo czuć właśnie działanie Boga i Ducha Św.



Jak wygląda księdza ukraińska parafia?

Aby zrozumieć teren ewangelizacji na wschodzie trzeba mieć świadomość, że do 1992 r. był totalny zakaz głoszenia Ewangelii na tamtych terenach. Ludzie za okazywanie wiary jeszcze w latach 80-tych siedzieli w więzieniu. Przykładem jest jedna z kobiet, która trafiła tam za posiadanie książki o Matce Boskiej Fatimskiej. Moja pierwsza palcówka była miejscowości Herson przy ujściu Dniepru do Morza Czarnego. Tam w 1992 r. na Mszę Św. chodziły zaledwie dwie kobiety. Ale dzięki pracy wielu pokoleń misjonarzy, którzy tam pracowali, obecnie jest około 400 osób wierzących w tym 400 tys. mieście. W Odessie, gdzie była moja druga placówka katedra, którą ponownie oddano do użytku sakralnego, wcześniej została przerobiona na halę sportową. Została odbudowana, a obecnie jest tam około 700 wiernych. Ale ten stan osiągnięto też przez 20 lat prowadzenia misji. Parafia Rozdzielna, gdzie obecnie pracuję i buduję kościół jest młodą parafią. Nigdy tam nie było parafii, z tego względu, że to miasto powstało za czasów komunistycznych, przy węźle klejowym. Jest tam też bardzo dużo Polaków, ale na razie przychodzi tylko 20 osób. Ale od kiedy buduję kościół, ci którzy są katolikami to chętniej przychodzą. Najbardziej ci zagorzali. Im nie przeszkadzają żadne warunki i okoliczności. Na początku odprawiałem Mszę Św. w starym, rozwalającym się domku. Później jak zacząłem budowę odprawiałem Mszę Św. w kontenerze robotniczym, a teraz już w jednej wykończonej sali powstającego budynku. Obecnie przed zimą chciałbym jeszcze skończyć budowę kościoła w stanie surowym. I pomocą boża i ludzką, jakby się udało to jeszcze przykryć dachem.



Jaka ksiądz otrzymuje pomoc od miejscowej władzy i ludności?

Od władz nie mamy żadnej pomocy. Jeżeli nie przeszkadzają, to jest już bardzo dobrze. Natomiast pomoc którą dostaję od miejscowych ludzi, to ona nie starcza nawet na pół dojazdu, na miejsce odprawiani Mszy Św. Nawet do takiej podstawowej pracy misyjnej, aby dojechać do ludzi, to trzeba sobie znaleźć środki. Tak więc paradoks pracy misyjnej na wschodzie, stanowi fakt, że żeby pracować to trzeba zarobić sobie na tą pracę. I dlatego z tego względu o tyle jest trudniej. W takiej sytuacji księża misjonarze często przyjeżdżają do Polski szukać środków, aby nie tylko samemu funkcjonować, ale aby również dalej rozwijać te misje.



Jak wygląda wiara u księdza parafian?

Wiara u tych ludzi jest bardzo prosta i głęboka. Tego się można nawet uczyć. Oni przychodzą prosto do Boga i szczerze się modlą. Przysyłani są do nas przez Boga różnymi drogami. Czasami jest to jakaś rozmowa z księdzem. Przychodzą i mówią: „Nie wiem dlaczego przyszedłem, ale wiem, że mam tu być”. Albo: „Ja dobrze się czuję w kościele i nie wiem dlaczego. Czy ksiądz mógłby mi coś powiedzieć”. I tak sie nawiązują pierwsze relacje, później katecheza i oni zostają. Stają się wierzącymi dając piękne świadectwo swojej wiary.



W jaki sposób oni włączają się do pracy misyjnej?

Razem starają się na ile mogą pomóc w budowie świątyni. Pilnują dzień i noc budowy, żeby to nie zostało rozkradzione. Idą razem do umieralni do chorych, żeby im dać nadzieję. Chodzą do domów dziecka, żeby poprzez śpiew ewangelizować. To są niesamowite świadectwa wiary. Jeżeli widzi się młodych ludzi, że po szkole, po pracy przychodzą do kościoła, aby przed Najświętszym Sakramentem porozmawiać, zatopionych w modlitwie, czy zaczytanych w Piśmie Św. wówczas widać, że ten Kościół odżywa. Jest nadzieje, że się odrodzi. Obecnie tendencja liczby katolików we wszystkich parafiach jest wzrostowa.



Jakie są jeszcze trudności w pracy misyjnej?

Na początku powiedziałem, że najbardziej to brak księży. Jak nie ma księży to nie ma wspólnoty i nie ma Mszy Św. oraz głoszenia Ewangelii. Wiadomo też, że problem stanowi brak funduszy, bo żeby głosić, to trzeba mieć gdzie głosić, bo na ulicy nie da rady robić tego cały czas. To są te dwa jakby główne problemy. Natomiast innym problemem dla samych ludzi jest też to, że ich wiara została zniszczona. Oni sami mówią, że im jest ciężko. Na przykład jedna kobieta kiedyś mi opowiadał: „Ja jestem kobietą wierzącą, ale nie mogę zapomnieć wszystkich tych ludzi z dzieciństwa, kiedy jako pionier chodziłam na spotkania i słyszałam jak cały czas mówili: nie ma Boga. To co było wpajane w tym systemie to mnie nadal prześladuje”. Największe problemy wynikające z komunizmu, to to, że zostali wyzuci i z wiary i kultury. I tak naprawdę sami ludzie się gubią i nie wiedzą, dlaczego, po co, i w którym kierunku. Pozbawieni są swej historii oraz świadomości. To jest bardzo duży problem.



Jakie są największe radości księdza pracy na misjach?

Radości jest bardzo dużo. Jak widać żywego Boga działającego w ludziach i przez ludzi. To są niesamowite doświadczenia żywej Ewangelii gdy doświadczam codziennie takiej pomocy, że mimo iż nie ma środków do prowadzenia misji, to Bóg je zapewnia w różny sposób, różnymi sytuacjami, kontaktami. Później gdy doświadczam takiej Ewangelii w relacjach, gdzie Duch Św. działa.



Czy ksiądz może podać jakiś przykład?

Na przykład kiedyś miałem trochę czasu po południu. Nie musiałem być na jednej z palcówek. Miałem wówczas wielkie pragnienie jechać po tych stepach. I tak jadę, mijam kolejne wioski i sam sobie zadaję pytanie, po co ja tam w ogóle jadę. W pewnym momencie zatrzymałem się we wiosce i pytam się, czy może są tu ludzie pochodzenia polskiego, czy niemieckiego. Na tamtym ternie właśnie takiej narodowości byli katolicy. Pewien człowiek mi mówi, że tam na końcu wioski jest Polka. Przychodzę do tego domu i okazuje się, że ona jest w stanie agonalnym. Miała wówczas około 100 lat, więc może jeszcze przed rewolucją zdążyła obejść pierwsze piątki miesiąca. Bóg mnie posłał do niej, żeby w łasce uświęcającej mogła odejść z tego świata do Pana. To jest właśnie takie Jego żywe działanie. Później był mężczyzna, który miał 75 lat i w 2005 r. w ogóle dowiaduje się, że na tych terenach jest kościół katolicki. Nawiązaliśmy kontakt. Ja przyjeżdżam do niego, a on prosi o chrzest. O błogosławieństwo jego ślubu. Ja go przygotowałem i udzieliłem mu sakramentów św. i on mówi takie słowa: „Że całe życie miał marzenie, że on spotka księdza katolickiego, bo chciał umrzeć w wierze swoich ojców”. Albo Polka, którą spotkaliśmy w pewnej wiosce. Niby tam jej syn mieszkał, ale nikt do niej nie zaglądał. Miała dom wielkości 4 na 5 metrów. W tym jeszcze przedsionek pół metra, gdzie siedziały kury na grzędach. Była w takim stanie, że w ogóle nie chodziła, siedziała w domu. Całe nogi miała właściwie bez skóry, pokryte robakami. Razem z siostrą zakonną oczyszczaliśmy jej nogi, opatrywaliśmy ją, żeby nie mogła odchodzić do Pana tak zwyczajnie. Właściwie może aby przedłużyć jej dni, ale też żeby dać jej nadzieję. To są różne doświadczenia. Połączenie pracy ewangelizacyjnej z pracą socjalną. Z siostrą zakonną jeździliśmy do chorych. Często najpierw trzeba było tego człowieka umyć, opatrzyć, a potem dopiero udzielić sakramentów świętych. Do domów dziecka nas nie wpuszczali z ewangelizacją, ale z zabawą już tak, i poprzez zabawę ewangelizowaliśmy. Zresztą do szpitali szliśmy po to aby pomóc, ale też przy okazji uczyliśmy chorych modlitwy „Ojcze nasz”. Tam może tylko 10% ludzi zna tą modlitwę.



Jak ksiądz jest przyjmowany tu w Polsce?

To jest niesamowite, że Polacy są otwarci i mają wrażliwość na ludzi potrzebujących, a szczególnie na tych terenach bardzo wyniszczonych przez komunizm. Popierają całe misje i to jest bardzo piękne, bo ofiarność człowieka świadczy o jego wieże. Że nie tylko potrafi mówić, wiedzieć, że jest Bóg, ale też potrafi pomagać. Wiadomo, że nie jest łatwo im w dzisiejszych czasach, ale Bóg na pewno wynagrodzi każdą hojność. I jedynie ta praca na misjach jest możliwa właśnie dzięki dobroci ludzi wierzących w Polsce. Bo praktycznie tylko tutaj zbieramy pieniądze na ten cel. Sami nie byli byśmy się w stanie utrzymać. Dlatego jestem bardzo wdzięczy wszystkim, którzy wspomagają nas modlitwa i finansowo. To też kolejne doświadczenie Boga. Doświadczam, że zawsze ludzie są otwarci i też, że księża chcą zapraszać i wspomagać misje. To jest też coś pięknego. Na koniec niech będzie taki przykład jednego księdza, który w 90-tych latach przyjechał do Kamieńca. Biskup polecił mu, żeby pojechał gdzieś do Kerczu, bo może tam znajdzie ludzi wierzących. W 1992 r. nikogo tam nie było. Pojechał. Znalazł kościół i znalazł jedną kobietę, która obroniła ten kościół, bo chcieli go rozwalić. Gdy buldożery przyjechały, a ona się położyła przed nimi i powiedziała: „Jak chcecie to burzcie, ja nie ruszę się stąd”. I obroniła ten kościół. Świątynia była bez dachu, bez okien. Wszystko zawalone śmiećmy. Ksiądz ten tam został i powoli wszystko doprowadzał do porządku. Pod koniec 90-lat biskup wysłał tam innego księdza, ponieważ on nie dawał żadnych oznak życia. Znalazł go i pyta się tego księdza, czy był on w Polsce od tego czasu kiedy tu przyjechał. Odpowiedział mu: „Księże, gdybym ja pojechał do Polski to nie miałbym odwagi tu wrócić”. A tylko księża z Polski, jego znajomi utrzymywali go tutaj, wysyłali mu cały czas pieniądze. Dzięki temu przetrwał, odbudował kościół i dwa lata temu obchodził 50-lecie kapłaństwa. Ma ponad 80 lat i nadal tam pracuje.


Dziękuję za rozmowę


Zachęcamy również do odwiedzenia strony internetowej poświęconej diecezji odesko-symferopolskiej na Ukrainie oraz parafii w Rozdzielnej.



Dla osób pragnących wspomóc pracę misyjną ks. Jana Dargiewicza oraz budowę kościoła w Rozdzielnej na Ukrainie poniżej podajemy dane konta bankowego, na które można przekazać ofiary.


Serdecznie dziękujemy